wtorek, 30 sierpnia 2016

Dominika Rusinowska Quartet i Atom String Quartet grają Zbigniewa Seiferta


                                                                 zdjęcie z Berlina


Letnia Akademia Jazzu, dzień 8

Chwile, sytuacje, obecności graniczą ze sobą. Jedna jest tak dopasowana do drugiej, aby tworzyć układy dopasowane do siebie, współgrające. Obowiązuje reguła otwartości i dopasowania. Przychodzi to jednak po próbach wzajemnego ucierania się, a więc konfliktach. Intrygujący jest moment zawieszenia w sytuacji otwartej, krótki moment wyczekiwania. Wydaje się, że jazz składa się z takich wyczekiwań. Gdy Dominika Rusinowska wprowadza ludową melodyjność, która powinna zamykać kompozycję, cały czas wyczekujemy tego zaskakującego "czegoś", co spowoduje otwarcie. Wydaje się też, że oklaski pojawiające się po każdych popisach solowych są rozładowywaniem mikro napięć wywoływanych tymi wyczekiwaniami. W muzyce jazzowej wyczuwa się także pazerność na życie. Pewien starszy pan z widowni, siedzący w pierwszym rzędzie reagował z entuzjazmem nastolatka.

Dokąd mnie dzisiaj zaprowadzisz muzyko ? I zaprowadziłaś mnie do dzidziusia, miniaturowego człowieka, człowieka minimum. Skrzypce, altówka i wiolonczela Atom String Quartet ukazują niemowlę jako byt rozczulający i wesoły. Instrumenty smyczkowe mają swoje ograniczenia i pewien atut dramaturgiczny, którego brakuje denciakom. W każdym razie na koncercie ASQ można się było poczuć chwilami jak na warszawskiej jesieni. Znowu możemy studiować różnorodność w podobieństwie jak we wszystkich wcześniejszych koncertach tylko tych podobieństw jest więcej. Nie bez znaczenia jest materiał, z którego wykonane są instrumenty smyczkowe - drewno, które kieruje nas w takie miejsca na wsi, w których oddajemy się medytacji gdy jest nam źle. Drewno leczy dusze. Muzyka instrumentów drewnianych trzyma nas blisko ziemi podczas gdy fortepian czy instrumenty dęte zwracają nas  ku niebu; perkusja na człowieka, zwierzęta, tło przyrody, miasto jako ludzki wytwór. Gdy ASQ przestaje grać powracają przytłumione odgłosy wieczornego miasta. Niesłyszalna muzyka trwa.

Zbigniew Seifert, którego muzyka była grana na koncercie był skrzypkiem jazzowym z Krakowa, żyjącym w latach 1946 - 1979. Często odwoływano się do płyty "Kilimanjaro" nagrywanej dla PolJazzu w 1978 r.


Dominika Rusinowska, fragment koncertu

Atom String Quartet

piątek, 26 sierpnia 2016

Kinga Głyk Trio




                             (zdjęcie wykonane w łódzkim ZOO kilka lat temu)

Letnia Akademia Jazzu, dzień 7

Nie zawsze za linią melodyczną kompozycji jazzowej da się nadążyć. Czasem tylko słuchamy tej muzyki tylko dla niej samej. Muzyka jazzowa nie jest spektakularna, ale też trudno się przy niej nudzić. Jazz kradnie myśli,  oczyszcza dlatego może uzależnić. Dzieje się tak w przypadku słuchaczy, którzy poczuli się przy tej muzyce głęboko zrelaksowani i później stale próbują powrócić do tego stanu, poszukując go przy kolejnych płytach i koncertach. I wtedy się wyrabia wrażliwość do jazzu.  Mimo, że w utworach Kingy Głyk słyszymy dużo basu i perkusji to ma się ochotę przy tej muzyce tańczyć i podskakiwać. Dawniej jazz był taneczny teraz przywykliśmy do pozycji siedzącej. Prawdopodobnie stało się to za sprawą snobizmu, z powodu ciasnoty zatłoczonych klubowych sal i tego, że pojawiły się inne gatunki muzyki tanecznej. Lepiej też odbiera się  muzykę, gdy samemu się gra na instrumencie - osiągany poziom koordynacji daje poczucie jedności ciała i umysłu. Tak samo jest w teatrze - aktor ma przewagę nad widzem dzięki fizycznej aktywności. Przy jazzie czujemy się młodo, świeżo, dynamicznie.  Na koncercie jazzowym jest zdecydowani więcej luzu niż w teatrze czy w filharmonii, można się na przykład napić piwa czy gmerać mieszadełkiem w kawie. Jest na luzie a jednocześnie czysto i elegancko.

Kinga Głyk inspiruje się w muzyce m.in miłością do Jezusa. Jezus. Gdy pada to imię czujemy jak wstępuje w nas moc, ogarnia ciepło i spokój. W Jezusie, w toku trwania cywilizacji  zakodowaliśmy wiele treści, w muzyce Kingi chodzi raczej o zakodowane w Jezusie intymne piękno.

Tego dnia ładny koncert piosenek Andrzeja Zauchy wykonał Wojciech Mryczek (wokal) z zespołem Pawła Tomaszewskiego (fortepian, kierownictwo)

Kinga Głyk

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Śniadanie u Tiffaniego Krzysztofa Komedy



Letnia Akademia Jazzu, dzień 6

"Śniadanie u Tiffany'ego" to melodramat Blake Edwardsa z 1961 r. z Audrey Hepburn w roli głównej, ekranizacja powieści Trumana Capote z 1958 r. Muzykę do filmu stworzył Henry Mancini. 27 lutego 1965 r. miała miejsce premiera sztuki teatralnej w Teatrze Komedia w Warszawie w reżyserii Jana Biczyckiego. Przekładu powieści Capote dokonał Bronisław Zieliński, adaptacji Stanisław Dygat, muzykę napisał Krzysztof Komeda, muzyk jazzowy łączący modern jazz ze słowiańskim liryzmem. Teksty piosenek do spektaklu napisała Agnieszka Osiecka. Główne role zagrali Kalina Jędrusik i Władysław Kowalski.

Krzysztof Komeda, Śniadanie u Tiffaniego

fragment koncertu

Zamykamy sztukę w sztywne ramy po to aby ją stamtąd wydostawać. Czasem mozolnie, czasem z uśmiechem. Wyszukujemy rozwiązań nowatorskich, ale najchętniej odbieramy rzeczy już przyswojone. Dni wydają się być identyczne, ale się różnią od siebie. Spotkanie znanego i nieznanego czyni jazz ciekawym. Ciekawe jak wygląda percepcja jazzu u ludzi dotkniętych lekkim autyzmem ? Przy okazji tego koncertu jazz ukazał swoje głęboko relaksacyjne i psychoterapeutyczne oblicze, a Krzysztofa Trzcińskiego poznawaliśmy jako człowieka uskrzydlonego i zdystansowanego.
Oddaliłem się aby w tym oddaleniu pozostać. Obrazy umysłu mają zostać uwolnione niczym baloniki z więzów przyciężkawej osobowości. Wieczory są optymistycznie ciepłe i zachęcająco długie.

W filmie Blake'a Edwardsa, który przy okazji obejrzałem w wielką uwagą chodzi o pokazanie w zasadzie smutnych, a miejscami tragicznych losów bohaterów w sposób lekki i elegancki. Film powstał niedługo po II Wojnie Światowej, po wojnie koreańskiej, a ludzie oczekiwali od kina rozrywki z jednoznacznie pozytywnym przesłaniem (wielu Amerykanów zginęło na wojnie). Rola Audrey Hepburn jest symbolem tamtych oczekiwań. Ciekawe, że zwykła miłość dwóch dość zaradnych ludzi urasta do rangi amerykańskiego snu. Fascynacja stylistyką filmu wzięła się z prostego zabiegu pokolorowania czarno-białego filmu co nadało całości modny design. Współczesne kobiety mogą tęsknić za typem wyluzowanego dżentelmena pokazanego w roli zagranej przez George'a Pepparda (pisarz Paul Varjak), którego dziś nie uświadczysz. Również Hepubrn pokazała pożądaną dziś anty korporacyjną kobiecość, która zrzuca okowy klasy średniej.

środa, 17 sierpnia 2016

Piotr Wojtasik Quintet Escape







Letnia Akademia Jazzu, Klub Wytwórnia, dzień 5

 Przy słuchaniu jazzu frajdą jest zarówno wyszukiwanie elementów znanych, rozpoznawalnych, dzięki czemu jazz nabiera charakteru przebojowości, jak i elementów nowych, odkrywczych, rzadko słyszalnych. Wychodzi to dopiero przy częstym odsłuchiwaniu płyt i systematycznym chodzeniu na jazzowe koncerty, co stało się możliwe dzięki gościnności Letniej Akademii Jazzu. Zwraca się też uwagę czy koncert zagrany był technicznie czy "od serca", czy artyści dobrze słyszą muzykę i są harmonijni. Ważna też jest atmosfera na widowni. Koncerty LAJ zapełniają salę niemal w stu procentach, a to podnosi temperaturę zdarzenia - entuzjazm współuczestnictwa jest zaraźliwy. Często się podkreśla dobrą akustykę  klubu Wytwórnia.

Koncert z czwartego dnia festiwalu Jim Black Solo, perkusisty z Seatlle, a który miał miejsce 26 lipca przerósł mnie organizacyjnie i fizycznie. Prawie nieprzespana noc, wręcz samobójcza dawka piwa (efekt zaledwie jednej butelki) i silne emocje, które towarzyszyły mi tego dnia, kazały mi jak najszybciej opuścić teren festiwalu. I tym sposobem nie było mi dane cieszyć się muzyką amerykańskiego perkusisty. Ludzie nie osłuchani w jazzie, jak piszący te słowa,  najlepiej sobie przyswajają pianino, śpiew i właśnie perkusję, która odwołuje się do pierwotnych muzycznych doświadczeń . I tak na przykład gdy miałem do wyboru zbyt popowego Andrzeja Zauche, a perkusistę Marka Surzyna, zdecydowanie wybierałem tego drugiego z powodu rockowej energii, emanującej z m.in z takich projektów jak KRZAK czy Ścierański - Surzyn Trio. Publiczność na koncertach rozbudzają solowe popisy wykonawców zwłaszcza tych "co walą w gary" i tak fajnie szczoteczkami głaszczą talerze.

Piotr Wojtasik, trębacz jazzowy z Wrocławia związany z Katowicami, debiutował ok. 1992 r.

Piotr Wojtasik, składanka

U Piotra Wojtasika pociągająca jest zwięzłość, nieprzegadanie, krążenie wokół melodyjności, nienachalna klimatyczność i krystalicznie brzmienie trąbki. Z Piotrem Wojtasikiem spacerujemy po dźwiękach, muzyka się do nas uśmiecha, a my do niej.


niedziela, 7 sierpnia 2016

Grzegorz Karnas Quartet & Jaskułke Sextet grają Astigmatic



Letnia Akademia Jazzu, Klub Wytwórnia, dzień 3

Koncert poświęcony płycie Krzysztofa Komedy - Trzcińskiego (1931-1969)  zatytułowanej "Astigmatic"wydanej w 1966 r., a nagrywanej w dniach 5-7 grudnia 1965 r. W sesji brali udział m.in Tomasz Stańko i Zbigniew Namysłowski.

Grzegorz Karnas, urodził się w 1972 r. w Wodzisławiu Śląskim, zadebiutował ok. 1998 r. Twórczość tego artysty poznałem ciesząc się z płyty z 2000 r. pt. "Reinkarnasja".

Sławomir Jaskułke, urodził się w Pucku w 1979 r., debiut ok. 2001 r.

Krzysztof Komeda, Astigmatic, 1966 r.

"Astigmatic" brzmi delikatnie, jest zbyt łagodna jak na polski jazz. O tej płycie mówi się, że była odpowiedzią europejskiego jazzu na propozycje amerykańskie. Wszystko to i tak miało na celu pokazanie, że poprzez muzykę możemy stać się bardziej wolni. Sztuka przedzierała szlaki do nowego świata. Czy w obecnych czasach odegra podobną rolę ? Na pewno zapewnia schronienie, pewne "wyłączenie" z potocznej rzeczywistości, daje azyl. Brzmienie koncertowe zespołów Karnasa i Jaskułke dawało nam energię zabawową, możliwość budowania wspólnoty wokół muzyki. Nocne odsłuchiwanie płyty w domowym zaciszu zachwyca lekkością i łatwością z jaką człowiek może siebie wyrazić bez względu na ograniczenia społeczne, psychiczne. Krzysztof Komeda lubi melodię co może być związane z polską melancholią, nie walczy z nią, łamiąc rytmem, ale wręcz wzmacnia pulsem kontrabasu i szumem perkusji. Muzyka z polotem, a my łagodnym lotem lecimy razem z nią.

Rzeczywistość przełożona na dźwięki czyli więcej inteligencji, lepszych wyborów niż te nasze życiowe "adamowe" mozolne. Warianty i możliwości  plastycznie się układają. Nagle się okazuje, że możemy rzucić się z dachu i nie spaść, że do pokonywania odległości dysponujemy własnym napędem nadprzestrzennym. Adam i Ewa ugrzęźli w naszej części galaktyki, dając początek ludzkiej rasie, rozpoczynając dzieło odbudowy swojego statku kosmicznego poprzez wymyślanie cyfr, liter dźwięków i innych znaków. Dlatego każde ludzkie dzieło, w tym płyta "Astigmatic" są narzędziami, dzięki którym człowiek powróci pewnego dnia do symbolicznego domu.  O, jak miło takimi zdaniami wywrócić talerz z ciężkostrawnym jedzeniem.

Gdy myślimy o następnym dniu, pomyślmy, że to może być niezły jazz.



środa, 3 sierpnia 2016

Marek Pośpieszalski Quartet & Pharoah Sanders



Letnia Akademia Jazzu, Klub Wytwórnia dzień 2

Nie jesteśmy tylko tym zmęczeniem, które towarzyszy nam na co dzień. To co się wydarzyło tego dnia, w tym miejscu nie było tylko tym co sami doświadczyliśmy. Byliśmy tylko częścią krajobrazu, częścią kolorytu. Jest nas tyle na ile występujemy w umysłach innych ludzi. Gdy umrą ludzie kto przechowa informacje o nas. Wielka bitwa ludzi o przetrwanie w zbiorowej świadomości. Poza ulem nas nie ma. Stawiajmy zatem w ulu swoje pomniki. Muzyka, która wywarzyła drzwi do naszych rzeczywistości. Nie byliśmy zatem jedyni, wyjątkowi. Rozszerzenie naszej obecności. Rozprujmy jaźń aby dojść do światła, do czegoś co nie wymagałoby muzyki. Czy wszystko powinniśmy próbować wyrazić muzyką ? Czy stosowane jest aby chcieć zawsze siebie wyrazić ? Póki co muzyka pozwala zapomnieć o sobie, a jednocześnie po raz kolejny uświadomić sobie swoje ograniczenia.

Marek Pośpieszalski

Jazz próbuje przez różnorodność dźwięków wyrazić niewyrażalne. I tak jazz podążył ścieżką buddyzmu. Ostatnio bardzo dużo słuchałem Johna McLaughlin'a - muzykę m.in z płyt "Industrial Zen" czy "Shakti". Wielkie gwiazdy Letniej Akademii Jazzu jak rok temu Charles Lloyd czy w tym raku Pharoah Sanders pozwalają zorientować na czym polega jazz z najwyższej półki. Gdy Możdżera czy Pośpieszalskiego słuchamy z uznaniem, słuchając Stańke czy Wasilewskiego jesteśmy "pod wrażeniem", przy Sandersie czy LIoydzie zatapiamy się w muzyce bez konieczności oceniania, porównywania, określania siebie względem zdarzenia. Ten jazz jest jak "dobrze zjeść i się nie przejeść", jak "oddanie moczu, gdy tego bardzo pragniemy". To także kwintesencja wolności w muzyce, którą eksplorujemy za pomocą umysłu i instrumentów. Pharoah Sanders sprawiał na scenie wrażenie gościa, który w dzieci rzuca cukierkami. Muzyka jako zabawka duszy. Obserwując świat polityki coraz bardziej się przekonuje do tego że zbawienie człowieka dokona się poprzez sztukę i medytację. To tamtędy prowadzi jedyna droga wyjścia. Trwa wielka mentalna bitwa, którą w uproszczeniu określamy jako konfrontacje na osi świata: Wschodu z Zachodem, Północy z Południem.

Pharoah Sanders, Karma, 1969