wtorek, 3 listopada 2015

Soundedit festival: Skrzek, Komendarek, Kucz, Kapitan Nemo, OMD, Waglewski, Geldof





Dobrze przyjęty Kapitan Nemo (Bogdan Gajkowski) i entuzjastycznie OMD to nic wobec tego co zaprezentował Władysław Komendarek czy krótko, ale treściwie grający Józef Skrzek. Zresztą zainspirowany koncertem zakupiłem reedycję znakomitej płyty Józka Skrzeka "Wojna światów" do filmu Szulkina o tym samym tytule. Oto lista debiutów artystycznych:

Józef Skrzek, debiut 1970

Władysław Komendarek, debiut 1973

Konrad Kucz, debiut 2009

Kapitan Nemo, debiut 1982

OMD, debiut 1978

 Wojciech Waglewski, debiut 1969

Bod Geldof przynudzał. Pamiętam jak w latach 80tych nie rozeszły się  w Łodzi bilety na The Boomtown Rats. Grali zbyt łagodnie jak na zespół alternatywny (za mało smutku i dzikości) i mało przebojowo jak na potrzeby publiczności pop. Koncert miał się wtedy odbyć w Hali Sportowej.

Wojciech Waglewski znakomicie odnalazł się w tamtych czasach. Jego udział w projektach I Ching, Morawaski/Waglewski/Nowicki/Hołdys czy zjawiskowe i niepowtarzalne VOO VOO był uczestnictwem w tworzeniu uniwersytetu wrażliwości dla młodego człowieka. Była to muzyka przygotowująca do odbioru trudnej literatury, poezji, jazzu, malarstwa. Długie wieczory spędzone przy płytach Waglewskiego były procesem niezbędnej i spontanicznie pobieranej edukacji muzycznej, bez której byłbym pewnie głupszym człowiekiem. Bardzo dobrze zapamiętałem swoje emocje przy odbiorze tych dźwięków wtedy odtwarzanych z adapteru. Towarzyszyły temu wyciszenie, a zarazem ostrość wyrazu. Waglewski snuł psychologiczną opowieść o człowieku. W latach 90tych VOO VOO grało wesoło i hałaśliwie, obecnie kompozytor rejestruje chwile radosne i pozytywne, zagrane ze skromnością i dostojeństwem.

Z muzyką Komendarka utraciłem kontakt bardzo dawno bo zaraz po wyrzuceniu na śmietnik zdartej, skrzypiącej "Supernovy" Exodusu. Podczas gdy przy muzyce Kucza unosimy się w kosmos, przy Skrzeku rozpoznajemy polskie klimaty, Komendarek zabiera nas w podróż po naszej planecie. Nie jest to jednak world music, w której otwieramy się na wielokulturowość, ale doświadczamy wręcz materialnej, niespokojnej fizyczności Ziemi, przedstawionej za pomocą dźwięków z hipisowską brawurą. Po 30 latach Komendarek jest jeszcze lepszy i jakby duchowo młodszy. U sędziwego Waglewskiego też wyczuwamy dziecięcą świeżość i delikatność. Chciałbym mieć w tym wieku, w którym są panowie Skrzek, Komendarek i Waglewski tyle samo sił witalnych co oni.

Kapitan Nemo i  Andy McCluskey z OMD wyglądali jakby się szykowali na pierwszą randkę.

Z Józefem Skrzekiem i jego SBB było tak, ze po wykupieniu wszystkich dostępnych rockowych płyt, zostawały na półce do kupienia dzieła właśnie tegoż artysty, wydane w dość dużym nakładzie. Nie była to muzyka modna. Ludzie woleli hałas i żeby było coś do tańca. Skrzek był łagodny, melodyjny, ale nie nudny. W tej muzyce było tyle polskiej melancholii, gwałtowności (tą nerwowość się wyczuwa w polskim jazzie), że leżąc na dywanie przy rozłożonych płytach i adapterze zapominało się słuchając tatusia Skrzeka o szkolnych troskach i polskich szarościach.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz