środa, 10 lipca 2013

Heavy metal Malinowska

Inspiracja: koncerty Iron Maiden z 24 września 1986 i 3 kwietnia 2013




Iron Maiden zawsze gwarantował dobrą zabawę. Kulą energii trafiali w zbity tłum, który już nie mógł powstrzymać się od machania rękami i okrzyków. Dawniej skandowało się nazwę zespołu. To był efekt partyjno - politycznej monokultury oraz nawyków stadionowych. Obecnie preferowane jest precyzyjne wypełnienie każdej minuty show tak aby widz nie musiał tracić czasu na zbyteczne zachowania. Wszechobecna milicja i cwaniaczki z ochrony ustąpili miejsca stewardom w żółtych koszulkach i licznym stanowiskom gastronomicznym. W 1986 r. Iron Maiden był na szczycie. Rządziły niebieskie dżinsy, białe podkoszulki i skórzane kurtki. Miało być szybko, świeżo i głośno. Po stronie polskiej publiczności dominowała flanela i rękodzieło. W 1986 heavy metal był modnym nurtem. Zespoły z heavy metalowej nowej fali zaczynały konkurować z z death i black metalem. W Polsce ukazała się znakomita płyta TSA "Heavy metal świat". Dobrze widzianym elementem widowiska był efekt pirotechniczny. Iron Maiden zaś zaprezentował na koncercie jedną wersję Eddiego. Dzisiaj wszyscy fani kochają  Eddiego, który zmienia swoje potworne oblicze w każdą piosenką. Niezmienna od dekad oprawa graficzna muzyki Bruce'a Dickinsona i kolegów sprzyja kolekcjonerstwu płyt, koszulek, które ze względu na swój infantylny charakter świetnie nadają się do noszenia po domu. Koncert Iron Maiden przypomina połączenie rock opery z klimatem cyrku czy lunaparku. To odwołanie się do archetypu dziecka, które chce żeby było głośno, kolorowo, a zabawa dawała możliwość kompletnego zatracenie. W promieniach słońca publiczność przypominała postacie z kolorowego komiksu. Kompromis z fast foodem i piwem uwalniał od napięcia jakie niesie codzienność i wartościujący umysł.

20 lat temu byłem na koncercie z Michałem, takim jednorazowym kolegom z sąsiedztwa. Mieszka po sąsiedzku na osiedlu i pewnie skusiłby się na małe deja vu, ale balast wiedzy i doświadczenia odsuwa ludzi od siebie nawet jeśli mają do siebie 300 metrów. Wielopokoleniowe koncerty to coś czego w tamtych latach Polska nie znała. Wysuszeni emeryci, brzuchaci tatusiowie i młodzież tak bardzo przypominająca tą sprzed lat ułożyli wspólnie swoją układankę z klocków lego.

Cyrk pojechał dalej. Zakupiony t-shirt, płyta, dwa tekturowe bilety. Magik w złotych gaciach i cylindrze zniknął za kurtyną.

PS. Zupełnie przypadkiem w podłódzkiej wsi udało mi się nabyć firmowe piwo z trasy koncertowej Iron Maiden z Eddim pędzącym na mnie z brytyjską flagą.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz