niedziela, 26 czerwca 2016

Wojciech Kilar, Igor Strawiński




Igor Strawiński, Święto wiosny, choreografia Martha Graham
Wojciech Kilar, Krzesany, choreografia Henryk Konwiński
Teatr Wielki w Łodzi.

Mój Dogi Przyjacielu

Wiosna zawitała do Paryż wraz z pojawieniem się Strawińskiego, Niżyńskiego i Diagilewa. Świeżość i wyrazistość tej muzyki nie tylko nie pozwoliły się nudzić, ale rozbudziły nasze zmysły tak, że trudno było zasnąć, zważywszy też na kawę  i wino, które miały w razie czego uratować ten banalnie zapowiadający się wieczór. I stało się. Tyle się dzieje w tej muzyce, tancerze poruszają się raz dziko by zaraz potem przejść w ruchy łagodne, subtelność dźwięków ściga się z bezczelną wschodnią dzikością. Całość prowokacyjna, zdawałoby się niczym nie tłumiona pierwotna seksualność. Miało się wrażenie, że zarówno muzycy jak i tancerze trzymają dla nas w zanadrzu niejedną niespodziankę.
Niektórzy jeszcze przed końcem stawali z foteli by bokiem przybliżyć się do sceny bo nie byli w stanie usiedzieć.  Muzyka przyciągała i zniewalała. Tego wieczora działy się rzeczy, który wyznaczały przyszłość dla nas wszystkich - niczym nieskrępowana  naturalna ekspresja, którą może ujarzmić w karbach cywilizacji jedynie intelekt. Tej wiosny wyczuwa się w Paryżu ogólne podniecenie, witalność i optymizm tylko specjalne nie wiadomo czego miałby dotyczyć. Ach, ciągle to wino i kawa. Wyobraź sobie spożywaliśmy niedawno z P.V laudanum na uspokojenie zmysłów. Coś dzieje, coś nowego, niezwykłego, przyszłość bierze nas za ręce i gwałtownie przeciąga na swoją stronę aż kapelusze spadają z głów. Jak tylko będziesz w Paryżu, Wiedniu czy Londynie wypatrują Strawińskiego. Bilety idą jak ciepłe bułeczki.

Chris
30 maja 1913 r.

Święto wiosny, Jaap van Zweden



Tatry przyzywają do zwycięskiego marszu na szczyt Krupówek, szczytu wyznaczanego pijackimi możliwościami, wzdłuż krętego szlaku turystycznej wycieczki, w której krew przetwarza alkohol tak, aby można było jeszcze tego samego dnia stoczyć się w kolejną dolinę libacji. Powiew spalin, obłęd poruszających się pleców, nóg. Podniecająca tandeta plastikowych płyt z muzyką wielkiego kompozytora. Jodła i strumień, wartki potok i nieruchome skaliste podejście. I znowu kufel piwa. Humor, a nawet dowcip powracają. Jest gdzie usiąść. Zaczyna się mieć poglądy, nawet te polityczne. I znowu trzeba wstać. Słuchajcie, cisza gór. Gdy idzie się sapiąc pod górę przestaje się mieć ten dowcip i poglądy. Oto tajemnica wyciszenia w górskiej świątyni starych mistrzów - wypluć gorące płuca, oddać ciepły mocz. Wszyscy chcą sikać starzy i młodzi. Tatry energia gór i ludzi, których te góry przyciągnęły. Lekki plecak, wygodne buty i pół litra na modlitwę i dobry sen. "Gdy tak leżałam czułam język w kroczu, a nie widziałam twarzy, cud, prawdziwy cud".

Wojciech Kilar w "Krzesanym" przedstawił "bandycki" ludzki umysł, zagubioną duszę z bijącym sercem, poddane wysiłkowi fizycznemu tak, aby istota ludzka mogła oniemiała majestatem gór doświadczyć dość banalnego stanu wyciszenia. Taki efekt można osiągnąć na kanapie w domu w ciągu 15 minut miarowego oddychania.  Ale wiadomo, że chodzi też o dostarczenie dodatkowych informacji mamiących zmysły.

Subiektywnie "Krzesany" to najlepszy utwór Wojciecha Kilara. A to dlatego, że nie jest tak rytmiczny, melodyjny czy melancholijny jak inne kompozycje mistrza. I wspaniale udało się zestawienie ze "Świętem wiosny".


Krzesany, Wojciech Kilar

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz