wtorek, 16 listopada 2010

Jordi Savalla, Jerusalem - miasto pokoju niebiańskiego i ziemskiego".


Połówka listopada ciepła. Za uchem swędzi, brudne podbrzusza aut zbierają wirujące cząstki z ulicy. Jordi Savalla już przed Teatrem. Szukają odpowiednich drzwi. W malutkim domku z malutkimi okienkami ludziki z czternastu krajów muszą przejść. Grupa obcokrajowców przesówa i obraca na przemian budynkiem, szukając odpowiedniej szpary drzwiowej.
W sumie po co do Teatru jak można nad Teatrem. Przecież to Łódź. Łodzią można na wszystkie warianty łącznie z tym pod wodę i do nieba. A zatem rozłożywszy instrumentarium orkiestra zaczyna grać. Ośle uszy kołyszą się w transie. Wierni niewierni współcześni i ci średniowieczni. Pieśni o chwilę wytchnienia dla miasta niszczonego a ludu mordowanego. Dlatego trzeba się bardzo cierpliwie i żałośnie modlić żeby Bóg i prorocy przyjąć raczyli. Tęsknota jest czymś nigdy nieprzegadanym. Muza Jordi Savallemu podpowiada muzykę, która choć brzmi wykwintnie przeznaczona była dla grajków ulicznych i przechodnia. To rozkosz kebaba, to radość z wyzwolonego obozu, to Palestynka bijąca rękami w piasek, z którego wyparowali rodzice po uderzeniu rakiety. Najsmutniejszy widok jaki do tej pory widziałem.
Orkiestra unosi się nad miastem, które jest tak podobne z wysokości do wielu innych miast. Te same szare klocki i dróżki. Z wysokości miasto jest czymś innym np. obrazem zapachu.
Ludzi w ogóle nie widać. Zbiorowym wysiłkiem tworzą jakość, która o nich świadczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz